Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. To była moja pierwsza współpraca, co prawda barterowa, ale jaki bloger na początku swojej kariery robi kampanie za miliony? Ba! Nawet po długim stażu niektórym nie udaje się zrobić kampanii za $$$. Dla osób spoza branży wspomnę, że Barter (źródło Wikipedia) – to wymiana bezgotówkowa, czyli towar (bądź usługa) za towar, bądź usługę. Strony uzgadniają wartość towarów lub usług i dążą do tego, żeby bilans był zerowy.
Nie zapomnę tego, jak bardzo się cieszyłam. Od razu zadzwoniłam do męża i podekscytowana krzyczałam, że napisali do mnie z Mr. Gugu & Miss Go. :D Tym bardziej że lubiłam tę markę i znałam ją jeszcze przed założeniem bloga – nie sądziłam, że mogą mnie taką malutką… zauważyć wśród miliona innych blogerów. To był dla mnie pierwszy taki kop z ogromną dawką motywacji. Z biegiem czasu wydaje mi się to śmieszne, ale tak to właśnie było. Cieszyłam się jak dziecko. Kto wie – może gdyby nie ta sytuacja to nie prowadziłabym bloga?
Nie no… dobra, popłynęłam… ? Ale naprawdę ich lubię!
Od tamtej pory mam do nich ogromny sentyment. Tak, jestem szalona i być może nieprofesjonalna, bo niejednokrotnie usłyszałam, jak można pracować na zasadzie barteru?
„Przecież psujesz rynek. Wszyscy będą chcieli mieć wszystko za darmo” Może wkładam w tym momencie nóż w mrowisko… ale są marki, z którymi można jeszcze pracować na zasadzie barteru i robię to, kiedy tylko mam taką ochotę. Oczywiście wybiórczo i nie jest to żadną tajemnicą.
Marki, które wybieram do takiej współpracy to te, które cenię i naprawdę mogę Wam z czystym sercem polecić. Musi w nich być to przysłowiowe „coś”. Druga kwestia to czas. Nie zawsze jest go tak dużo, jakby się chciało. Jak podejrzewacie, stworzenie takiego jednego wpisu zajmuję parę godz./jak nie dni. Trzeba zrobić zdjęcia lub nagrać film, potem usiąść i je obrobić, napisać tekst itp. – a gdy do tego wszystkiego dochodzi jeszcze praca i dom, to może okazać się, że jest naprawdę ciężko.
Ale gdy masz jedno i drugie to, czemu nie? Ja to traktuję na zasadzie oderwania się.
Mam wybrany produkt, który mi się podoba – mam wizję jak go pokazać i oczywiście zrobię to w wybranym przez siebie czasie.
Tak było właśnie z tymi zdjęciami. Chciałam mieć kilka zdjęć z Lily, takich lekko prześwietlonych, niechlujnych i z jednym motywem przewodnim. Czekałam tylko na moment, kiedy będzie to możliwe i znajdzie się ktoś, kto nas zrozumie. Na pomoc przyszła moja przyjaciółka, ciocia Kinga z bloga Mademoiselle Poisson. Zrobiłyśmy zdjęcia jej nowym aparatem a ja je troszkę podkręciłam w Photoshopie – wykadrowałam, dodałam max kontrast i nałożyłam dwa filtry. Z efektów jestem zadowolona i uwielbiam te zdjęcia za to właśnie, że są takie nasze…
a Wam jak się podobają? Kupujecie nas? ?