Piszę, kasuję, piszę, kasuję… i tak w kółko. Chciałabym opowiedzieć Wam o tym, jak zareagowałam na wieść o drugiej ciąży, ale nie potrafię zacząć.
Nie wiem, czy wynika to z liczby myśli, które przelatują w tym momencie przez moją głowę, czy z powodu ciąży i roztargnienia, które ostatnio towarzyszy mi na każdym kroku. Jakby nie było, uznajmy, że wstęp mam już za sobą. 😉
Mam wspaniałą, szczęśliwą rodzinę, dobrą pracę (bo robię to, co lubię), zdrowie i stabilną sytuację życiową, po co miałabym to zmieniać? A no dlatego, że zmiany są nieodłącznym elementem naszego życia. Często boimy się zmian, zarówno dobrych, jak i tych złych. Wszyscy. Ten lęk przed nowym to trudny przeciwnik. Nie każdy potrafi sobie z nim poradzić i o ile nas ten lęk nie paraliżuje, a mobilizuje, to wszystko jest w porządku.
I u nas nadchodzą wielkie zmiany. Teraz już łatwiej o tym mówić, ale początki nie były łatwe.
Zaraz Wam wszystko opowiem. Ciężko było pogodzić się z tak wielką burzą dookoła i tym, co się wydarzy. Przez ponad sześć lat zdążyłam zapomnieć już płacz niemowlaka, wyżynające się ząbki, czy nieprzespane noce. Wszystko było już bardzo poukładane, aż do pewnego dnia…
Niby nie działo się nic nadzwyczajnego, dużo pracowałam, bo akurat mieliśmy gorący okres w firmie. Dużo eventów, sesji zdjęciowych, nagraliśmy też sporo filmów kulinarnych, na ogół nie było czasu na nic innego niż praca. I tak żyliśmy praca, dom, praca, dom i wspólne wolne weekendy.
Pewnego dnia zorientowałam się, że coś jest nie tak, ale nie brałam tego bardzo na poważnie. Miałam delikatne mdłości, myślałam, że to może ze stresu, bo nowy klient, ważne spotkania — często tak mam przed ważnymi wydarzeniami, ale teraz było inaczej, bo spotkanie się skończyło, a ja na drugi, trzeci i czwarty dzień dalej miałam mdłości. Szybko o nich zapominałam, bo nie były takie, żeby przeszkadzały w codziennym funkcjonowaniu. Nawet znalazłam sobie wytłumaczenie, że to pewnie przez laktozę, ba, nawet kupowałam sobie przez jakiś czas mleko bez laktozy, bo zazwyczaj mdłości miałam po porannej kawie. I wszystko wskazywało na to, że to właśnie mleko jest winne. 😛
Jednak z dnia na dzień byłam coraz bardziej zmęczona, ciągle chciało mi się spać i nie było dnia, żebym nie zasnęła przy usypianiu Lily. Zasypiałam, czytając jej bajkę, a nawet zdarzyło mi się zasnąć w ciągu dnia, przy komputerze montując film. Pomyślałam, o nie, dzieje się ze mną coś niedobrego, a na pewno dziwnego. Nigdy wcześniej nie zdarzały mi się takie wpadki, a już na pewno nie chodziłam nigdy spać wcześniej niż o 24.
Opowiedziałam znajomej o moich dolegliwościach, ale nie usłyszałam nic pocieszającego:
„A może Ty jesteś w ciąży?”. Oczywiście ją wyśmiałam, bo ciąży to ja nawet nie brałam pod uwagę. To była ostatnia rzecz, o której myślałam w tamtej chwili. Jednak jej sugestia nie dawała mi spokoju i na drugi dzień, jak wracałam z przedszkola, to wstąpiłam do apteki, żeby kupić test ciążowy. Weszłam do domu, zrobiłam sobie kubek kawy, wypiłam, poczekałam, aż zachce mi się siku i zrobiłam test. Położyłam go w łazience i wróciłam za dwie minuty, by sprawdzić wynik.
Wy już wiecie, co zobaczyłam… wzięłam test do ręki, zrobiłam oczy jak pięć złotych i powiedziałam tylko „O, kurwa”. Wszystko wywróciło mi się do góry nogami. Zaczęłam płakać, zaraz śmiać się, za chwilę wmawiać sobie, że to pewnie jakiś wadliwy test i tak w ciągu jednej sekundy miałam tysiąc różnych myśli. Zadzwoniłam do męża i powiedziałam o cudownej niespodziance. On jak gdyby nigdy nic, ucieszył się i to tak szczerze. Nie wyczułam ani krzty wątpliwości, zakłopotania, zagubienia, ale najprawdziwszą radość. To mi w tamtej chwili bardzo pomogło, uspokoiło.
Długo jeszcze biłam się z myślami, jak to będzie, jak zareaguje Lily, gdzie będziemy mieszkać, bo przecież na pewno nie na 50m2, jak poradzę sobie w roli podwójnej mamy, czy jak pogodzę pracę z macierzyństwem… i tysiące, tysiące innych myśli, które na pewno przemykają przez głowę każdej przyszłej mamy. Szybko jednak zaczęłam się cieszyć, bo przecież zawsze chciałam mieć drugie dziecko. Całe życie mówiłam, że idealnie byłoby mieć czwórkę, ale teraz nie jestem już taka szalona. Prawda jest jednak taka, że sami nigdy byśmy się świadomie na drugie dziecko nie zdecydowali. Życie musiało wziąć los w swoje ręce. Teraz mu za to dziękuję!
Po drodze, na wieść o ciąży, spotkałam kilka życzliwych osób, które zamiast się cieszyć, czy gratulować, straszyły mnie i mówiły: „Teraz to dopiero zobaczysz, już nie będzie tak łatwo, jak z jednym.” Na początku nawet trochę się przejmowałam, bo w sumie, może to i prawda? Jednak zdałam sobie sprawę, że słuchanie takich ludzi nie przynosi nic dobrego. I zaczęłam stosować moją ulubioną zasadę, jednym uchem wpuszczałam, drugim wypuszczałam. I od razu żyło się lepiej. I żyje.
Codziennie przyglądam się na zdjęcie z USG, wpatruję się w pulsujący brzuch i jestem szczęśliwa bardzo! Połowa ciąży już za mną, jestem podniecona swoim stanem, czuję pierwsze ruchy i przeżywam najwspanialsze chwile, ciesząc się powoli rosnącym brzuchem i tulącą się do niego Lily. Wiecie, że już zapomniałam, jak to jest, nosić pod sercem nowe życie… Pierwsze ruchy są jak muśnięcie motyla, lekkie bulgotanie, takie nie do opisania. Zrozumie tylko ten, kto był już w ciąży.
Nie sądziłam, że będę umiała się tak bardzo cieszyć, że zaakceptuję i pokocham ten stan. Przyszło to samo i mimo ciągłych wątpliwości, jak sobie poradzimy, jestem naprawdę szczęśliwa. Podobno Miłość się mnoży, jeśli się ją dzieli.