Cześć Dziewczyny! Dziś chciałabym Wam przedstawić kilka moich kosmetycznych ulubieńców. Nie sugerujcie się tytułem, że są to ulubieńcy lutego, tytuł tylko dlatego taki, że postanowiłam teraz co najmniej raz w miesiącu pokazywać Wam moje kosmetyczne perełki. Jeśli natomiast chodzi o kosmetyki, które Wam dziś pokażę, to są to moi ulubieńcy od co najmniej kilku miesięcy, a nawet lat. Zdradzę Wam też w końcu sekret, jakiego rozświetlacza używam na co dzień, bo jest to chyba jedno z najczęściej zadawanych pytań na moim Instagramie.
Jeśli chodzi o kosmetyk, który każda kobieta ma w swojej torebce, to jestem pewna, że można śmiało pomyśleć o pomadce i kremie do rąk. Ja bym chciała polecić Wam mój ulubiony — choć muszę też przyznać, że fanką kremów nie jestem i nienawidzę kremować rąk. Zawsze robiłam to na noc, ale i tak tłuste ręce mnie mocno denerwowały, co w efekcie kończyło się tym, że nie używałam kremu w ogóle. Od jakiegoś czasu natomiast używam kremu do rąk marki YOPE, herbata i mięta. Markę poznałam już jakiś czas temu, jestem uzależniona od ich mydeł w płynie. Kiedy zobaczyłam krem do rąk na półce, to pomyślałam, że to pewnie będzie kolejny, który będzie stał, użyję go od święta, a na koniec wyrzucę do koszta, bo się przeterminuje. Nie mogę tutaj nie wspomnieć o tym pięknym opakowaniu, które mówiło do mnie „weź mnie, weź mnie” i wzięłam… Zaraz po zakupach, wróciłam do domu i wypróbowałam — to jest totalny sztos. Krem jest lekki, a przede wszystkim szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej powłoki na dłoniach, co jest dla mnie największą zaletą. Poza tym 98% składników tego kremu jest pochodzenia naturalnego oraz o niskim stopniu przetworzenia. Dłonie są nawilżone, krem jest wydajny, może nie należy do tych najtańszych, ale uwierzcie mi, warto! Nie wspomniałam też o zapachu, który jest obłędny — ale akurat tutaj marka YOPE zawsze dba o udane doznania! 😉
Kolejnym produktem, który jest moim odkryciem i chciałabym się z Wami nim podzielić to peeling kwasowy Ordinary AHA 30% + BHA 2%. Peeling ten kupiłam kiedyś zupełnie na spontanie, jak Pani w drogerii zapytała, czy w czymś jeszcze może pomóc. Zastanowiłam się chwilę i powiedziałam, że potrzebuje peelingu do suchej skóry (bo taką raczej mam) i żeby dobrze nawilżał i nie podrażniał skóry. Poleciła mi jako pierwszy właśnie ten, a ja już o tej marce wielokrotnie czytałam w internecie, swoją drogą – bardzo dużo pozytywnych opinii, ale i wiele dobrego słyszałam od koleżanek wizażystek. Kupiłam też krem, ale mąż mi go zakosił i użyłam tylko kilka razy, ale podobno jest super!
Wklejam Wam też krótki opis od producenta: AHA 30% + BHA 2% Peeling Solution — peeling kwasowy służący do złuszczania skóry na wielu poziomach. Przeznaczony głównie dla cery tłustej, mieszanej i trądzikowej, z wypryskami, zanieczyszczonymi porami czy bliznami potrądzikowymi. Preparat odpowiedni jest także dla cery suchej, dojrzałej, zniszczonej jako intensywna kuracja złuszczająca, rozjaśniająca przebarwienia po wypryskach i opalaniu. Wygładza skórę i odświeża jej koloryt bez względu na wiek.
Muszę przyznać, że miałam pewne obawy. Myślałam, że będzie podrażniał, bo przecież jest z kwasami. Pierwsze użycie było dla mnie mega stresujące, ale jak się okazało niepotrzebnie. Trochę poszczypało, ale skóra jest nawilżona, napięta, taka bardziej elsatyczna mam wrażenie. Z peelingu korzystam raz w tygodniu i jest to już taki mój cotygodniowy rytuał. Produkt jest wydajny, nakłada się go za pomocą pipetki. Ja zauważyłam dużą poprawę w wyglądzie mojej skóry — jest nawilżona, rozjaśniona i przede wszystkim zniknęły mi pory na nosie. A do tego ma piękną buteleczkę!
Kolejnym produktem, którego najbardziej zapewne jesteście ciekawe (a wiem to tylko dlatego, że nie ma dnia, bym nie dostała wiadomości, jakiego rozświetlacza do twarzy używam) będzie rozświetlacz My Secret — Face Illuminator Powder. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że przetestowałam na pewno z 50 różnych rozświetlaczy. Podobnie jak z tuszem do rzęs, od najtańszych, po najdroższe. Długi czas używałam takiego w płynie, który mieszałam też czasami z podkładem. A jak się zaczęła moje przygoda z tym z MySecret? To bardzo szybka i krótka historia. Kiedyś podczas sesji zdjęciowej podglądałam sobie, jak moja koleżanka wizażystka malowała dziewczyny, a że miałam hopla na punkcie glow, to zaczęłam wypytywać o najlepsze rozświetlacze. Wyjęła z kuferka właśnie ten i mówi, spróbuj, a nie zechcesz już żadnego innego. I wiecie co? Tak właśnie było, odkąd spróbowałam, to nie rozstaje się z tym rozświetlaczem już kilka lat. Używam go, będzie blisko 7 lat… jest najlepszy, kupuję go w Drogerii Natura i kupuję zawsze po kilka opakowań, ponieważ nie mam blisko tej galerii, a nie wiedziałam go w żadnej innej. Dla mnie to jest kolejny przykład na to, że nie wszystko, co drogie jest najlepsze! Polecam z całego serca! 🙂
I teraz czas na ultra lekką maseczkę Hydra LIFE Glow Better — to jest moje prawdziwe odkrycie. Maseczka nie tylko ma świetny skład, ale również działanie. Działa dwustopniowo, odżywiając i regenerując skórę w zaledwie trzy minuty. Nigdy nie trafiłam na bardziej nawilżającą maseczkę, która by tak dobrze robiła dla skóry, a efekty byłoby widać już po pierwszym użyciu. Jestem nią zachwycona, używam jej, żeby nie skłamać, chyba już od roku… Stosuje ją raz lub dwa razy w tygodniu. Skóra jest na maksa nawilżona, rozświetlona i odżywiona. Śmieję się zawsze, że wystarczy Diora na twarz położyć i skóra od razu jak dupcia niemowlaczka. 🙂 Pomijając heheszki, to uważam, że to jest naprawdę dobry produkt i mogę Wam go z czystym sumieniem polecić. Konsystencja maseczki jest lekka, żelowa i przyjemnie się rozprowadza, jeśli przeraża Was cena, to myślę, że nie należy się tym aż tak przejmować, bo maseczka jest naprawdę wydajna — mi taki słoiczek wystarcza na ok. 3 miesiące. Jeśli to przeliczymy, to naprawdę nie ma czego żałować, a ten produkt jest naprawdę godny polecenia. Szczególnie właśnie dla osób, które mają suchą, odwodnioną skórę — z własnego doświadczenia powiem Wam, że odkąd używam tej maseczki, to skończyły się moje problemy z suchymi skórkami w okolicy nosa i brwi.
I na koniec moja perełka, która okazała się niezłym odkryciem i w której powodzenie (wstyd przyznać) nie wierzyłam. Ja, jako fanka dobrze wytuszowanych rzęs nie sądziłam, że tusz za 18 zł sprawdzi się i u mnie. Testowałam wszystkie możliwe marki, we wszystkich możliwych cenach i serio ten tusz mogę śmiało nazwać moim kosmetycznym HITEM! Podobnie jak z rozświetlaczem, bardzo często pytacie mnie, jakiego tuszu używam na co dzień. Także publicznie wyznaję, że kocham tusz z Roger Publishing – #Jestem kobietą — Badam się regularnie. To jest tusz, który robi cuda na rzęsach. A jak się do niego przekonałam?
Nie byłam po prostu przekonana do silikonowej szczoteczki, próbowałam zrobić do niej kilka podejść, ale w końcu się poddałam, aż do czasu….. kiedy zaczęłam pracę w Roger Publishing, pomyślałam, że wypadałoby spróbować. Poznać trochę produkty w sklepie. Kupiłam, przetestowałam jednego dnia z nastawieniem, że na pewno kolejny szajs z silikonową szczoteczką. A tu zonk! Pomalowałam rzęsy i każdy, kto mnie spotkał tego dnia, nie żartuję, zapytał, jakiego tuszu używam. Często jest tak do dziś. Na Instagramie dostaję bardzo często takie wiadomości — od tygodnia używam innego tuszu, bo mi się skończył i cisza… ani jednej wiadomości, czym mam pomalowane rzęsy. 😀
Pomalowane rzęsy są dla mnie trochę tak jak ubranie, bo mogę mieć niepomalowaną buzię, usta, ale rzęsy zawsze muszą być! Czuję się bez nich taka naga, może to kwestia tego, że jestem blondynką i swoje rzęsy mam jasne, do tego mega jasną cerę i to połączenie niepomalowanych rzecz z tak jasną karnacją po prostu nie wygląda dla mnie dobrze. Zdradzę Wam mini trick, żeby idealnie wytuszować rzęsy zróbcie to dwa razy, pomalujcie pierwszy raz delikatnie, by rozczesać rzęsy, poczekajcie minutę i przeciągnijcie szczoteczką jeszcze raz po rzęsach. Ten tusz, nałożony dwa razy robi naprawdę dobrą robotę! Jeśli jeszcze go nie znacie, to polecam z całego serca.
PS. Tusz ten jest doskonałym pomysłem na prezent dla Mamy, Cioci czy Przyjaciółki, by przypomnieć im o tym, że są piękne i trzeba badać się regularnie. Niby takie proste, a my kobiety często o sobie zapominamy, takim małym gestem możemy sobie przypominać o tych, jakże ważnych sprawach. Mógłby ktoś powiedzieć, niby nic, niby tylko zwykły napis na jakimś tam tuszu, ale uwierzcie, że czasem takie jedno zdanie może pomóc. Pomijając fakt, że malując się codziennie i czytając na tuszu — Badam się regularnie, po prostu nie da się nie zapisać na badania!